W tym roku musiałam sobie poradzić z więcej niż jedną stratą. Straciłam zdrowie, straciłam bliską osobę i przynajmniej kilka razy musiałam zmagać się z tym, że nie wiem już, kim jestem i muszę się na nowo zbudować w takim, czy innym kontekście...
Kiedy wszystko się rozsypuje jak domek z kart
Nie zawsze jest siła na to, żeby wstać z łóżka, a co dopiero budować z tych samych równie giętkich i niewspółpracujących kart, które mogą się rozsypać nawet w połowie stawiania domeczku. Nie jest to fikcja literacka, lecz bajka zwana życiem, w której nie zawsze i nie wszystko idzie tak, jak byśmy sobie tego życzyli. A z drugiej strony, nawet jeśli nie jest tak, jakbyśmy sobie tego życzyli — to wciąż może być najlepszy scenariusz i toczący się dokładnie tak, jak z różnych powodów powinien potoczyć się dla nas.
Radzenie sobie ze stratą zdrowia
Niemal do moich trzydziestych urodzin uważałam się za osobę zdrową. Ale początek roku nie był łatwy. Bach, zawroty głowy i niezdolność do w pełni sprawnego funkcjonowania na parę tygodni. Lewa strona ciała sobie, prawa całkiem nieźle — rzut choroby (moja diagnoza — co mi jest). Świat mi się zawalił na głowę i patrząc na siebie w lustrze, nie wiedziałam, kim jestem i co mam o sobie samej myśleć. W tamtym momencie straciłam całkowicie poczucie pewności na temat... Czegokolwiek, bo nawet ściany w moim domu były wrogo nastawione, a podłoga zrzucała mnie z siebie.
Wiedziałam, że im szybciej zaakceptuję nowy stan rzeczy, tym lepiej dla mnie. Wiedziałam, że walka nie ma żadnego sensu, bo poziom walki to zawsze jeden z niższych poziomów, który tylko do niezgody prowadzi i jakichś wewnętrznych dysonansów. Jedyna sensowna opcja, trzeba się z tą chorobą zaprzyjaźnić, ale bez wynoszenia jej na ołtarze — to też zaczęłam wlewać w nią miłość i wierzę, że dzięki temu dzisiaj jest tak, że gdybyś mnie spotkał/a na ulicy, nie uwierzyłbyś/łabyś, że na cokolwiek choruję. Czy to było łatwe? Czy to było miłe? Nie. Wylało się ze mnie dużo łez, do rodziny, do lekarzy, do znajomych, do przyjaciół, do psychologa i do siebie samej...
Radzenie sobie ze stratą bliskiej osoby
Parę miesięcy później zmarł mój Dziadek, który też razem ze mną przeżywał moją utratę zdrowia. Nie zdążyłam się jeszcze do końca podnieść, kiedy już było wiadomo, w którym kierunku zmierzamy. Czasami mam wrażenie, że życie jest parafrazą filmu Szybcy i Wściekli, tak zapiernicza, że nie zdążysz pogodzić się z jednym i już musisz godzić się z drugim. A za chwilę z trzecim, czwartym, piątym i dziesiątym. I oczywiście to nie szkoła, więc nikt Ci nie powie, co spakować do tego plecaka...
A jednak... Jednego warto uczyć się od dzieci. Przewróciłeś się? Wstajesz. I tak za każdym razem, choćby nie wiem, jak Ci się nie chciało i choćby nie wiem, jak ciężko było. Z pustego i Salomon nie naleje — tym przysłowiem często traktują mnie ludzie, kiedy mówię, że można, że da się. Jeśli uwierzysz w to, to wtedy tak — jest to prawda. Ale wystarczy zajrzeć do fizyki kwantowej, żeby zrozumieć, że z pustką też da się pracować i z takiego dzbana też da się nalać.
Radzenie sobie ze stratą...
Ze stratą trzeba sobie radzić niemal cały czas, bo człowiek to taka zabawna istota, która uciekając, od przyzwyczajenia wikła się w coraz to nowsze przyzwyczajenia — nieraz bardzo przyjemne. Ze wszystkich filozofów, najbliższy prawdzie (moim zdaniem) był Heraklit. Ponieważ rzeczywistość jest zmianą, a próba zamknięcia jej w pudełku, kończy się zawsze tak samo źle...
Ale nasz problem polega na tym, że nie zawsze mamy ochotę odrabiać te lekcje. A czasem dla zdrowotności, też dobrze jest dostać uwagę za brak odrobionej pracy domowej...
Trzymaj się zdrowo i wstawaj za każdym razem.🍀
Cześć!
Psssyt! Jeśli spodobał Ci się ten tekst, możesz docenić autorkę, stawiając jej napój bogów (zielony przycisk👇). Powiem Ci w tajemnicy, że ona naprawdę lubi kawę. Lubi też jak skrzynka zapełnia się ofertami współpracy: kontakt@monikapawelec.pl. 😉 Pracując z nią, wspierasz jej nieoczywistą codzienność ze stwardnieniem rozsianym. ☕