Przyjemnie jest usiąść po długim czasie do bloga i napisać coś dlatego, że naprawdę przyszła mi na to ochota, a nie dlatego, że jest to element strategii marketingowej. Niektórzy z Was obawiali się, czy z moim zdrowiem wszystko w porządku, czy aby na pewno jestem na chodzie — jestem i wszystko OK.
Ten rok mi dostarczył wielu lekcji
I wiem, że jeszcze nie ma grudnia... Moda jest, żeby podsumowania robić w grudniu, ale skoro nigdy tak naprawdę nie słucham się nikogo poza sobą samą, nie wiem czemu miałabym się słuchać mody... 😉 Zawsze, kiedy już mi się wydaje, że dostałam sporą lekcję od życia, to życie zaskakuje mnie tym, że daje mi jeszcze większą. I to jest właściwie bardzo dobra wiadomość, bo kiedy popadasz w jakąś rutynę i wydaje Ci się, że już nic Cię nie zaskoczy, poza ewentualnymi twistami wynikającymi z choroby autoimmunologicznej, szczęśliwie okazuje się, że... To nieprawda. 😉
Życie jest zawsze szersze i głębsze od tego, co nam się wydaje...
A z drugiej strony... Jeżeli możemy o czymś pomyśleć, zwizualizować, zobaczyć, poczuć — to już faktycznie jesteśmy w połowie drogi do tego, aby myśli zmaterializowały się. Zagadką pozostanie dla mnie zawsze to, czy to my przyciągamy jakąś wersję rzeczywistości, czy może jest tak — a podpowiedziała mi to pewna ukochana osoba — że nasze myśli to po prostu coś w rodzaju wglądu w to, co będzie, jeszcze zanim nastąpi. Może właśnie tak jest, a może... Obydwie te wersje są prawdziwe równocześnie, co w moim rozczochranym, filozoficznym umyśle wcale nie gryzie się ze sobą.
Czemu to służy?
Ostatnio zadaję sobie to pytanie częściej niż często i siedzę z własnymi myślami, nawet tymi niewygodnymi... i jakoś jest mi z tym dobrze. Nie mam tak wielkiej potrzeby ekspresji, jak jeszcze jakiś czas temu i nie czuję histerii narzucania na siebie jakiegoś sztucznie pojmowanego ciśnienia. Jakiś tydzień temu rozmawiałam z moim kuzynem, który tak naprawdę nie jest moim kuzynem, a kuzynem mojej Mamy, więc jest między nami pewnie jakieś 20 lat różnicy, może trochę więcej... Rozmawialiśmy o poprawności politycznej i wynaturzeniach dzisiejszego świata, który z prędkością światła mnoży paradoksy, z którymi później sam nie potrafi sobie poradzić.
Gdzieś między słowami wspomniałam o tym, że czuję się jak dinozaur, przyglądając się niektórym karykaturalnym strukturom, które już z własnymi wartościami nic nie mają wspólnego i na to stwierdzenie usłyszałam: bo ty Monika jesteś tak naprawdę stara, jak ja. Do tej pory myślałam, że to on jest młody jak ja... Ale chyba coś w tym jest, po jednej i po drugiej stronie, i co ciekawe, to też mi w żadnym razie nie przeszkadza. 😉
Zmiany na blogu chodzą za mną już od dawna...
Ale też pozwalam im za sobą chodzić swobodnie, dlatego, że nie zamierzam silić się na wymuszanie ich kierunku. Nie da się być kolumną dorycką własnego życia, bo i po co, kiedy życie jest zmianą, której jesteśmy częścią, czy nam się to podoba, czy też nie. Jakby się tak zastanowić, bloguję od około 20stu lat, dziwne byłoby, a nawet mocno niepokojące, gdybym się w tym czasie nie zmieniała w żaden sposób. I tu znowu, rzecz rozbija się o pytanie: czemu to służy?
Tak generalnie wydaje mi się, że dobrze jest to pytanie sobie zadać, zwłaszcza że żyjemy w takich czasach, w których wszyscy robią wszystko dla lajków i zauważenia... A bardzo często jest to wyraz głębokiej samotności i braku połączenia z samym sobą.
Szmery bajery, chat GPT i copywriting...
Rzeczywistość jest zmienna a technologia rośnie w siłę z prędkością światła, dla niektórych to powód do popadania w depresję — ja wciąż przyglądam się temu z niekrytą ciekawością. Chociaż faktycznie, muszę przyznać, że odkąd pojawił się chat GPT, więcej niż raz zostałam bardzo instrumentalnie potraktowana przez niektórych moich zleceniodawców.
Co pokazało tylko tyle, że za krawatem i śnieżnobiałym biznesowym uśmiechem, kryją się czasami tacy ludzie, z którymi nie chciałabym się nawet herbaty napić. Biznes, biznesem i OK, ale zdrowie mam jedno i nie zamierzam go marnować na tych, którzy nie są tego warci... Więc sorry, ale jeśli ktoś chce się szczerzyć do ludzi na zdjęciach, pisać o wartościach, a w rzeczywistości zachowuje się jak ostatnia szuja, no to coś tu grubo nie gra i ja nie mam zamiaru być tego częścią. 😜
Co u mnie, jak mnie tu nie ma?
Piszę teksty dla tych Klientów, z którymi chcę współpracować, a oprócz tego większość czasu zajmuje mi budowanie nowej marki — i tu też mam okazję wykazać się, jeśli chodzi o storytelling, choć już w nieco innych obszarach się to odbywa. Poza tym sadzę rośliny, spędzam czas z rodziną, czasem coś narysuję, czasem coś namaluję, dalej robię co chcę i denerwuję tym innych, którzy albo nie są na tyle odważni, albo nie są na tyle bezczelni, żeby robić po swojemu, to, na co mają ochotę.😉
Różne obowiązki trochę bardziej mi ostatnio skracają dobę, podobnie jak immunosupresja i wynikająca z niej chłonność choróbsk jesiennych. Dawno nie było tutaj też tekstów na tematy dziecięce, ale wynika to tylko i wyłącznie z tego, że kiedy mam czas by napisać o tym, co robię z Dzieckiem — wolę ten czas spędzić z moim Synem, zamiast o tym pisać.
I tak to się toczy... A co dalej... To się okaże. 😉
Trzymaj się zdrowo 🍀
Cześć!
Cześć!
Psssyt! Jeśli spodobał Ci się ten tekst, możesz docenić autorkę, stawiając jej napój bogów (zielony przycisk👇). Powiem Ci w tajemnicy, że ona naprawdę lubi kawę. Lubi też jak skrzynka zapełnia się ofertami współpracy: kontakt@monikapawelec.pl. 😉 Pracując z nią, wspierasz jej nieoczywistą codzienność ze stwardnieniem rozsianym. ☕